Poniekąd absurdalne pytanie, ktoś może pomyśleć. Ale wcale tak nie jest, o ile weźmiemy pod uwagę współczesny stan kościoła. Nie będę się zajmować tematem praktycznie niedostępnego życia wiecznego według tych, którzy obiecują bliżej nieokreślony czas w czyśćcu. Wprawdzie dużo ludzi w to wierzy, ale nie jest to wieczne życie według Pisma i Bożych obietnic.
Jasnym i jedynym sposobem, jak można wieczne życie osiągnąć, jest zbawienie, które człowiek otrzymuje z przyjęciem Jezusa Chrystusa. Sensem ofiary Jezusa Chrystusa było i jest to, by ludzie wyzwoleni byli z grzechu, byli pojednani z Ojcem i zyskali wieczne życie. Jezus nie dał swego życia po to, by ludzie tylko parę lat radowali się z „wiecznego życia". Dlatego On wszystko przygotował, wszystko wykonał i wszystko powiedział. Nie mamy prawa do kazania czegoś innego, jakiejś innej ewangelii. Nie mamy prawa do usiłowania zyskania ludzi do czegokolwiek innego niż do wiecznego życia, i to na wieki. Kościół nie może pogodzić się z tym, że większość ludzi żyje z Bogiem, w którego uwierzyli, tylko parę lat. Potem wracają do świata, odwracają się od Bożej łaski i znowu żyją w grzechu. Nic nie pomoże argumentacja o łasce, którą kiedyś przyjęli. Nie można uspokajać się za pomocą argumentów, że człowiek, który po paru tygodniach, miesiącach czy latach odszedł z kościoła, i tak będzie zbawiony, bo przecież przyjął Jezusa Chrystusa.
Nie widzimy do serc ludzi i nie możemy wiedzieć, co się z nimi dzieje, kiedy od lat ich nie spotykamy. Nie możemy z pewnością powiedzieć, czy taki człowiek w końcu nie przypomni sobie tego, że kiedyś spotkał się z Jezusem, czy nawet na śmiertelnym łożu nie zwróci się do swego Zbawiciela. Ale ja nie chcę się w ten sposób uspokajać. Jest przecież normalne, że człowiek, który uwierzy w Jezusa, z Nim żyje. I że z Nim nie żyje po kryjomu czy „dziko (bez zobowiązań, nie wiążąc się)", ale w społeczeństwie Bożego ludu, w kościele nowonarodzonych. Domniewam się, że w kręgach „ewangelii szerokiej drogi" nie będę popularny - właściwie jestem już do tego przyzwyczajony - ale tymczasowe chrześcijaństwo mnie nie interesuje.
Nie interesuje mnie wiara, która jet tylko uzupełnieniem jednakowo świeckiego życia, jaki prowadzą nasi niewierzący współobywatele. Nie zależy mi na tym. Nie potrzebuję takiej formy zabawy chrześcijańskiej, potrafię zabawić się sam. I jestem przekonany, że ludzie około nas potrzebują słyszeć ewangelię, która naprawdę prowadzi do życia wiecznego. Dobrze trafia to parafraza sloganu olimpijskiego: „Nie jest ważne wziąść udział, ale zwyciężyć!"